Jesienne liście

Jesienią każdego dnia mijamy tysiące opadłych liści. Dla uważnego fotografa to niepowtarzalny materiał na zdjęcia.

Od dłuższego czasu oglądam liście. Wracając z pracy, patrzę uważnie pod nogi. Przechodząc obok drzew liściastych, zwracam uwagę na wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki. Przeglądam trawniki, przeszukuję stosiki zamiecione przez dozorcę i przygotowane do utylizacji. Codziennie oglądam ich dziesiątki, jeśli nie setki, poszukując liści idealnych. Cieszę się, że przyszła zima, uwalniając mnie od tej dziwnej obsesji.

Mam kilka założeń co do tego, jak taki perfekcyjny liść powinien wyglądać. W pierwszym odruchu odrzucam wszystkie z dziurami oraz wszelkiego typu uszkodzeniami widocznymi przy ustawieniu pod światło. Do drugiej rundy kwalifikuję wszystkie z ciekawym układem jesiennych kolorów, żyłek odżywiających roślinę lub postępującą nekrozą.

Dodatkowym atutem jest płaska powierzchnia. To kluczowa cecha z punktu widzenia głębi ostrości podczas fotografowania w trybie makro. Unikam tym sposobem stackingu, czyli składania kilku zdjęć obejmujących ostrością różny obszar kadru w jedno ujęcie o pełnej ostrości.

Kandydat spełniający powyższe założenia trafia na kilka godzin pomiędzy kartki książki. Czas prostowania nie może być zbyt długi, gdyż po wysuszeniu liście tracą walory fotograficzne. Przynajmniej tak jest w tym projekcie — stają się mniej przejrzyste dla światła.

W kolejnym etapie przygotowuję mini-studio. Idea jest prosta, choć zawiera w sobie kilka kluczowych elementów. Najważniejszy jest obiektyw makro. Zwykle przymykam przysłonę do f/9. Czasem, jeśli blaszka liścia jest wyjątkowo cienka (np. w przypadku brzozy), to nawet do f/11. Zwiększam w ten sposób głębię ostrości oraz delikatnie poprawiam rozdzielczość obiektywu.

Drugim kluczowym elementem jest body. Korzystam ze swojego Olympus OM-D E-M1 Mark II, który posiada funkcję automatycznego, 10-krotnego powiększenia obrazu przy manualnym ustawianiu ostrości. Doceni to każdy, kto z tej funkcji skorzystał choć raz. Czułość matrycy ustawiam na możliwie małą, a czas ekspozycji na tyle krótki, aby światło zastane, odbijające się od blaszki liścia, nie było w stanie zarejestrować się na zdjęciu.

Sprawdzam to przed uruchomieniem lampy błyskowej. W odległości ostrzenia obiektywu, równolegle do przedniej soczewki (a tym samym do matrycy), umieszczam białą kartkę. Przyklejam ją do przeźroczystego plastiku, pod którym umieściłem lampę błyskową. Moc błysku dostosowuję do grubości blaszki liścia oraz kolorów składowych. Cieńsze oraz jaśniejsze wymagają mniej światła, grubsze i ciemniejsze zdecydowanie więcej.

Po przygotowaniu studia rozpoczynam fotografowanie. Część liści podświetlona od spodu lampą błyskową daje przewidywalny efekt. Doskonałą ilustracją są liście dębu, każdego z trzech występujących na terenie Polski: rodzimych dębów (jak szypułkowego i bezszypułkowego) oraz gatunków obcych dla Polskiej flory (np. dębu czerwonego). To, co widzimy w świetle odbitym, pokrywa się z tym, co widzimy w świetle przechodzącym. Ułatwia to selekcjonowanie liści, ustawienie ostrości oraz kompozycji w kadrze.

Jakość kadrów jest wprost proporcjonalna do poświęconego czasu na poszukiwanie odpowiedniego okazu. Jeśli zadowolę się pierwszym lepszym liściem, to otrzymam przeciętne zdjęcie. Wyszukanie atrakcyjnego motywu zajmuje wiele czasu i nie należy zniechęcać się początkowymi trudnościami. Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się, zasłyszana dawno temu, pewna mądrość fotograficzna — nie ma znaczenia tysiąc przeciętnych zdjęć wobec jednego, wybitnego ujęcia. Im więcej czasu poświęcimy na poszukiwania, tym lepsze wykonamy ujęcie.

Z czasem nasze oko i umysł wprawi się w wyszukiwaniu kluczowych niuansów. Istnieje jednak grupa liści, w przypadku których liczy się szczęście. Doskonałą ilustracją są liście olszy czarnej lub czeremchy pospolitej, w literaturze ludowej zwanej korcipką. Oglądając liście tych roślin w świetle odbitym nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak będzie wyglądał obraz w świetle przechodzącym. Każdorazowo możemy się o tym przekonać, odpalając lampę błyskową, korygując kompozycję z pamięci oraz ponownie odpalając lampę błyskową. Tego rodzaju liście mają w sobie drzemiący potężny potencjał.

Rozpoczęcie przygody fotograficznej z liśćmi nie wymaga nakładów finansowych, podróży na drugą półkulę, wstawania przed wschodem słońca i wyczekiwania idealnego światła złotej godziny. Wszystko, co jest nam potrzebne, to cierpliwość i opadłe liście, które obojętnie mijamy każdego dnia.

Artykuł oryginalnie ukazał się na Fotoblogii

Using Format